jęciem śledził każde poruszenie toczącego się ku niemu wozu, a prawdziwie szatański wyraz fizjonomji podnosił się jeszcze, im więcej zbliżał się wóz.
Na zaciśniętych ustach igrał mu uśmiech zapamiętałej złośliwości, oczy migotały złowrogo w swych głębokich jamach.
— Kto jest ten człowiek? — zapytał mimowolnie nasz nieznajomy.
Kost’ Bulij nic nie odpowiedział, tylko raźniej zaciął konie, jakby co najrychlej chciał ominąć figurę.
Człowiek pod krzyżem zaśmiał się dziko, a śmiech ten miał wielkie podobieństwo do przytłumionego wycia wilka.
Klucznik jakieś okropne wybąknął przekleństwo i znowu popędził konie.
Wóz już mijał figurę, kiedy nagle, jakby syk gadziny, ozwał się głos obdartusa:
— Powoli, powoli, Kostiu Buliju, abyście karku nie skręcili przed czasem. A nie zapominajcie o Jurku Ołańczuku!
Klucznik nowe dzikie wyrzucił przekleństwo i co sił stało zacinał konie, a jakby nie słyszał licznych wykrzyków i zapytań swego towarzysza, nie obejrzał się nawet, aż przy zupełnie zapadłym zmroku stanęli u kresu podróży w Buczałach.
Mieszkanie mandatariusza, prześwietne dominium w języku urzędowym, stało tuż przy drodze, w niewiel-