Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/402

Ta strona została przepisana.

— A potem? — pytał Katilina niecierpliwie.
— Potem?... Nic już nie wiem więcej....
— Hm — mruknął Katilina, rzucając na ziemię niedopalonego sygaro — nie wielem się od ciebie dowiedział.
A po chwili jakby sobie coś przypominając zapytał jeszcze:
— A powiedz mi, co się stało z drugim kozakiem starościca?
— Z Olexą Pańczakiem?
— Podobno!
— Gdzieś przepadł bez wieści, Kośt’ powiada że uciek od starościca z drogi, ale gdzie się podział, o tem nikt nic nie wie.
— Szczególna.... — mruknął Katilina i zamyślił się głęboko.
Po chwili sięgnął ręką do kieszeni i dobywając banknot na pięć reńskich, rzucił go przed żyda.
— Będziemy kwita z długiem! — rzekł niedbale, zmierzając ku drzwiom.
Żyd ukłonił się jak mógł najniżej, ale zastąpił drogę odchodzącemu.
— Teraz ja się mam zapytać wielmożnego pana o jedno.
— Naprzykład?
— Czy wielmożny pan wie co się święci?
— Gdzie?
— W urzędzie.
— Nie rozumiem cię.