Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/403

Ta strona została przepisana.

— Jakto, wielmożny pan nie wie o skardze pana Żachlewicza?
— Ani słowa!
Żyd aż poskoczył w górę.
— Ajaj! pan komornik Gramarski już od kilku dni komissjonuje, a wielmożny pan, ani jaśnie wielmożny dziedzic nic nie wie!
— O cóż to chodzi?
Żyd zawahał się nagle.
Ny, to na co ja mam mówić, może to wszystko nieprawda.
— Ale cóż takiego do licha?
Ny, to ja wielmożnemu panu powiem...
— Jak słychać — dodał zniżając głos — były komisarz pana grafa z Orkizowa, pan Żachlewicz, wytoczył proces przeciw testamentowi nieboszczyka starościca.
— Jakto?
— Hoho, proszę wielmożnego pana, jak ja tylko posłyszał że pan Żachlewicz jedzie do Drezna — prawił żyd cmokając językiem — to ja już zaraz mówiłem, nie na darmo on tam pojechał.
Katilina rzucił się niecierpliwie.
— Pal cię djabli z twojemi domysłami, gadaj mi co wiesz o procesie!
— Niech wielmożny pan słucha. Pan Żachlewicz przywiózł z Drezna jakieś dowody, że przepraszam honor wielmożnego pana, nieboszczyk starościc nie był jak to mówią spełna rozumu, tak niby myszygene, wielmożny panie.