Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/409

Ta strona została przepisana.

I zaczął przechadzać się po kancelarji i coś mruczy przez zęby.
Hawryło podsłuchuje z rozdziawioną, gębą i myśli w duchu:
— Za mną się skłania.
Kiryło uśmiecha się z tryumfem, i szepce sobie:
— Moja wygrana.
A pan sędzia chodzi i chodzi a mruczy.
— Dwie gęsi tuczone, prosię na pieczyste!... Prosię na pieczyste, dwie gęsi tuczone! Hm, hm, fiu, fiu, fiu!
— Kto zaczął? — zapytał, i obie naprzód wyciągnął ręce, jakby w wyobraźni w jednej ważył prosię, w drugiej gęsi obie.
— Hawryło zaczął, wielmożny sędzio.
— Kiryło zaczął! Zadał mi złodziejstwo?
— Kto kogo pierwej uderzył?
— Hawryło mnie!
— Hawryło ciebie, pst, sza! Ani słowa!
Tu pan sędzia przystanął i szeroko rozwarł nozdrza, jakby w jednej chwili wąchał i tłustą gąskę upieczoną i prosię nadziewane.
Facuła skrobie się w głowę.
— Źle — myśli
Gierega pokiwuje głową.
— Nie dobrze! — wzdycha.
— Kto skończył? — pyta dalej pan sędzia.
— Kiryło skończył!
— Ja go tylko odtrąciłem od siebie, łaskawy sędzio.