— Pst, sza! Ani słowa!
— Hawryło zaczął, Kiryło skończył! Hm, hm, Kiryło skończył, Hawryło zaczął... — duma dalej pan mandatarjusz.
I znowu zatrzymał się na miejscu i poruszył wargami, jak gdyby jednym półgębkiem smakował gęsi z jabłecznem kompotem, a drugim przypaloną skórkę prosięcia.
— Za drzwi obadwaj! — zakonkludował nareście.
Hawryło i Kiryło pokłonili się nisko i wyszli z z kancelarji.
Pierwszy pozostał w sieniach, drugi czmychnął do kuchni i w ręce pani sędziny wysypał prosię z worka.
Pan sędzia pozostał sam z swym aktuarjuszem.
— Proszę pisać panie Chochelka — Per mandatum! — rozkazywał godny sługa Themidy.
A snąć na uspokojenie swego zanadto drażliwego sumienia, mruknął półgłosem:
— I gęsi zostaną, i prosię pójdzie do chlewa.
Na nieszczęście pan Chochelka, wytężywszy uszy, które długością zdawały się rywalizować z kołnierzykami, wziął te słowa za prosty wstęp mandatu i w kilku pociągach pióra nakreślił je na papier.
— Jest! — rzekł jednocześnie z ostatnim pociągiem pióra.
— Co jest?
— Prosię!
— Jakie prosię! — wykrzyknął pan mandatarjusz, zapomniawszy o swoim głośnym monologu.
Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/410
Ta strona została przepisana.