Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/413

Ta strona została przepisana.

się na sofce, kiedy w tem turkot bryczki rozległ się na ganku.
— Pan Żachlewicz! — krzyknął mandatarjusz uradowany i wybiegł naprzeciw gościa.
Pan Chochelka z pasją, podciągnął kołnierzyki.
— Wytrzymajże dłużej u takiego gbura bez wychowania! — mruknął i biorąc za czapkę wymknął się za drzwi.
Mandatarjusz wprowadził swego gościa do kancearji, a zaledwie zaskrzypły drzwi za Chochelką, pochwycił go za rękę i zapytał skwapliwie:
— I cóż, jak stoją interesa?
— Wybornie!
— Wybornie! — powtórzył mandatarjusz i zatarłszy ręce.
— Najdalej zaś dziesięć dni nie będzie studencika we dworze!
— Czy być może!
— Pojutrze zjedzie komornik.
— Tutaj?
— Wysłucha pierwszych zarzutów przeciwnych czyli tak zwanej execpji dzisiejszego dziedzica.
— A jak te zarzuty pokażą się nieważne...
— Co po trzydziestu zaprzysiężonych świadectwach daje się z góry przewidzieć... — uzupełniał Żachlewicz.
— Wtedy...
— Pan komornik uzna testament za nieważny a prowizorjum aż do dalszego rozstrzygnięta przyzna najbliższemu naturalnemu sukcesorowi.