Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/414

Ta strona została przepisana.

— Jaśnie wielmożnemu Kazimierzowi hrabi Żwirskiemu.
— Dziedzic zaś dzisiejszy z wszelkiemi pretensjami, protestami i rekursami....
An den Rechtsweg! — dorzucił mandatarjusz i strzepnął palce...
— Amen: — zakonkludował Żachlewicz i głowę pochylił na piersi.
W tem tętęt konia rozległ się przed gankiem.
— Na macie! — krzyknął mandatarjusz poskakując do okna — Katilina!
Żachlewicz drgnął przestraszony.
— Katilina! powtórzył mechanicznie i skwapliwie pochwycił za czapkę.
— Nie chcę aby mię tu zastał — poszepnął do mandatarjusza.
— Zapóźno! już idzie! — zawołał mandatarjusz, postępując ku drzwiom.
— Idzie!
W samej rzeczy w sieniach dały się prędkie i głośne słyszeć kroki.
Żachlewicz jak piskorz skręcił się po pokoju.
— Schowam się! — szepnął.
I tuż znalazł upragnione schronienie.
W kącie między dwoma szafami z aktami wisiała garderoba pana Chochelki, na którą troskliwy właściciel uszył rodzaj kapy z papieru.
Żachlewicz jednym susem poskoczył pod papierową zasłonę i przycupnął we dwoje pod krótkim pła-