Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/420

Ta strona została przepisana.

wszystkie szesnaście gromad na jego rozkazy. Mówiło mu zaś silne wewnętrzne przeświadczenie, że zuchwały awanturnik nie wiele troszczy się o środki legalne i gotów nieochybnie spełnić obietnicę.
— Jakto? pan mówisz? — zawołał spuszczając z tonu.
— Że jeśli aspan cicho i pokornie nie będziesz słuchał moich rozkazów, krzyknę na wójta i chłopów i taką mu sprawię łaźnię, o jakiej świat nie słyszał!... I jakgdyby dla temsilniejszego utwierdzenia otworzył drzwi od sieni i wrzasnął gromowym głosem.
— Hej policjant! stójka!
Policjanta nie było, ale wpadł tak zwany stójka, t. j. dostawiany codzień kolejno od pojedynczych gromad nominalny stróż kancelarji, właściwie zaś daremny sługa pani sędziny.
Katilina przystąpił żywo ku niemu i chwytając go za ucho, obrócił go szybko do drzwi.
— Biegaj mi cożywo do wójta i każ niech tu natychmiast przyjdzie z dziesięciu tęgimi parobkami! Ruszaj, marsz! — i popchnął go ku drzwiom.
Stójka wyleciał jak opętany a po chwili mignął się tylko przed oknami.
Pan mandatarjusz stał osłupiały na miejscu. Żachlewicz zbladł jak ściana poza zasychającymi plamami atramentu, a pani sędzina czuła wielką ochotę dostać spazmów.
Katilina spokojnie obejrzał się dokoła.
— Mam pogadać z panem Tachlewiczem i chciałbym pozostać z nim sam na sam. Prosiłbym więc