— A gwałt — odpowiedział Katilina wzruszając ramionami.
— To zbrodnia, kryminał!
Katilina parsknął śmiechem.
— Nie traćmy czasu! — rzekł i przystępując do drzwi zawołał donośnie.
— Hej wójcie!
— Stój pan! krzyknął Żachlewicz.
— Przyjmujesz?
— Prz... prz... yj... muję.
Wójt z niskim ukłonem ukazał się w progu.
— Zaczekaj jeszcze kilka minut! — rzekł Katilina i przymknął drzwi napowrót.
— Teraz — prawił obracając się do Żachlewicza — wróćmy do dalszego ciągu listu.
— Dlaczego ciągu!... — wyszepnął Żachlewicz głosem bez dźwięku i głowę bezsilnie spuścił na piersi.
Katilina spokojnie ciągnął dalej:
— Secundo: przyznasz pan, że przekonany o niesłuszności swej sprawy, uciekłeś się do różnych sztuczek i intryg niesumiennych.
— Ja... jakto?
— Między innemi wściubiłeś grube łapowe komornikowi i podpłaciłeś świadków...
Żachlewicz żachnął jak oparzony.
— Ależ to niepodobieństwo! — wykrzyknął.
— Na tem kończą się moje żądania.
— Dziękuję!
— Pan nie przyjmujesz drugiego punktu?
— W żaden sposób.
Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/424
Ta strona została przepisana.