wi... Odprawiając mnie, musi dziedzic zawiadomić cyrkuł.
Katilina wzgardliwie wzruszył ramionami.
— Furda, dziedzic aspana nie odprawia, tylko aspan sam uciekasz.
Mandatarjusz na pół łokcia rozdziawił gębę.
— Ja... ja... u... uciekam?
— To jest uciekniesz!
— Sumienie nakazuje mi pilnować urzędowania.
— A roztropność radzi czmychnąć cożywo, bo jutro ogłoszę we wszystkich szesnastu gromadach, że ktokolwiek dał kiedy aspanu łapówę, może się teraz upomnieć o nie!
W mandatarjusza jakby piorun ugodził. Aż w oczach mu się ściemniło w pierwszej chwili.
— Ha jeśli pan dobrodziej chłopów zamyśla buntować... — wybełkotał skonsternowany do reszty.
— Widzisz pan więc, że nie masz tu co robić. Jedź sobie jak najprędzej, gdzie cię oczy poniosą! Ale wara gdziekolwiek dołki kopać podemną bo cię wsadzę do kryminału jak mię tu widzisz!
— Do kryminału! — wybąknął mandatarjusz mimowolnie.
— Myślisz, że trudno mi przyjdzie dowieść ci zdzierstwa, przedajności, nadużycia władzy et caetera?
Mandatarjusz pochylił głowę na piersi i nie wyrzekł ani słowa.
Wychodząc zaś z kancelarji na skinienie Katiliny, zgrzytnął z wściekłości zębami, i mruknął sam do siebie:
Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/431
Ta strona została przepisana.