Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/432

Ta strona została przepisana.

— A to oczajdusza! nie mówiłem! zgubił mię na wieki. Zabił, zarzuci mię bez noża!
Katilina tymczasem przystąpił do pana Chochelki i uderzając go po ramieniu, rzekł:
— Teraz na nas kolej, panie Chochelka.
Biedny aktuarjusz mało nie przykląkł na oba kolana, tak silny zatrząsł nim strach.
— Bóg świadkiem, ja się nie mieszałem do niczego! — wykrzyknął na nowo.
— To też dla tego — odrzekł Katilina z drwiącym naciskiem — choć mówiąc między nami jesteś głupi jak but, chcę cię podnieść trochę. Zrobię z pana chochlę przynajmniej....
— Ch... chochle!
— Pan masz już egzamin na mandatarjusza?
— Brakuje mi tylko Polizeirichterspruefung.
— Mniejsza o to, tymczasowem możesz pan zawiadywać dominium.
Pan Chochelka poczerwiniał jak burak i zdawało się, że wraz z bakenbardami podrósł nagle na kilka cali.
— Jakto? — wybełkotał.
— Mianuję pana tymczasowym mandatarjuszem!
Pan Chochelka drżał teraz zarówno z radości jak dawniej z przestrachu, a nie wiedział czy do nóg się rzucić niespodziewanemu dobroczyńcy, czy w inny jaki sposób wyrazić mu swą wdzięczność nieskończoną.
Ale Katilina nie miał czasu w tej chwili zabawić się z nim długo.
Pochwycił za kapelusz i rzekł prędko: