Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/433

Ta strona została przepisana.

— Pilnuj pan aktów tymczasem i czekaj moich dalszych instrukcyj! A teraz bywaj zdrów.
Chochelka ukłonił się do samej ziemi, ale napróżno silił się jakieś zrozumiałe wybełkotać słowo.
Dopiero kiedy Katilina wyszedł z kancelarji, i po kilku słowach, rzuconych do wójta, dosiadł konia, pan Chochelka rzucił się w całej postawie na sofkę i wykrzyknął prawie nieprzytomny z dumy i szczęścia:
Dominikalrepresentant, ja!!!
Katilina nie jechał do Oparek, ale wprost skręcił ku Orkizowie.
— Odrazu uderzę na hrabiego! — mruknął przez zęby — Juljusz za głowę się weźmie, jak mu tyle na raz przywiozę wiadomości....
I zaciął konia z całej siły.
— Z jaśnie wielmożnym będzie trudniejsza sprawa! — szepnął po chwili namysłu — ale też ona wszystko rozstrzyga! Hrabia musi mi dać formalne zrzeczenie na piśmie!
I co koń wyskoczył, popędził gościńcem ku Orkizowie.
Słońce już tylko połową swej tarczy przyświecało na zachodzie, a za chwilę schowało się zupełnie za góry.
Katilina coraz gwałtowniej napędzał konia.
— Wieczór! — mruknął niezadowolony.
— Ha tam lepiej — pocieszał się po chwili — pewniej zastanę hrabiego w domu!
I w duszy zaczął ważyć i układać, od czego ma