Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/434

Ta strona została przepisana.

zagaić z nim rozmowę i jak ugodzić weń najskuteczniej.
— Ręczę — zawołał nagle — że mazgaj Juljusz będzie się na mnie gniewał za wszystko! Gdybym mu się naprzód zwierzył, nie dałby mi pewnie ani kroku zrobić!
Zamyślił się na chwilkę, a potem wesoło wstrząsł głową.
— Jeśli nie naprawię sprawy — poszepnął — to popsuć jej nie mogę. W najgorszym razie Juljusz może się mię wyprzeć zupełnie. Działam na własną rękę.
Już dobry zapadł zmrok, kiedy nareszcie stanął przed znanym nam pałacem hrabskim w Orkizowie, Znużony koń ledwo mógł utrzymać się na nogach i parskał z całej siły, a i Katilina aż oddech stracił z szybkiego pędu.
— Jest pan hrabia? — zawołał dopiero po krótkiej chwili wypoczynku do stojącego na ganku lokaja.
— Jest!
— Któżto? — ozwał się w tej chwili zdziwiony głos z boku.
Katilina obrócił się co żywo i ujrzał hrabiego samego wraz z żoną i córką.
Przechadzał się po dziedzińcu i wracał właśnie do pałacu.
Katilina ukłonił się skwapliwie, a na widok hrabiny i hrabianki zmieszał się na razie. Lecz właśnie w takich chwilach pomieszania i zakłopotania, wybuchła podwójnie jego rubaszność i obcesowość wrodzona.