Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/436

Ta strona została przepisana.

ten właściwy mu uśmiech urągający.
— Jestem Damazy Czorgut — odpowiedział spokojnie, ale nie bez pewnego drwiącego nacisku — przed kilku godzinami miałem zaszczyt być przedstawionym panu hrabiemu u mego przyjaciela, Juljusza Żwirskiego.
— Ah — szepnął hrabia od niechcenia i uśmiechnął się wzgardliwie.
Snąć mimo swej szlachetności charakteru nie mógł zuchwałemu plebejuszowi przebaczyć niedawnego impertynenckiego znalezienia się.
Katilina zarumienił się zlekka, a odzyskając swą flegmę zwyczajną, ozwał się bez wszelkich wstępów i korowodów;
— Przybywam w ważnym interesie do pana hrabiego i prosiłbym o kilka chwil posłuchania.
— Teraz zaraz? — zapytał hrabia zdziwiony.
— Natychmiast, jeśli pan hrabia pozwoli!
Hrabia wzruszył ramionami.
— Nie przyjmuję nikogo tak późno — ozwał się po chwili niedbale. — Może... zechce udać się do mego rządcy.
— Chcę kilka chwil pomówić z panem hrabią osobiście.
Hrabia znowu wzruszył ramionami.
— Powtarzam, przybyłem w interesie wielkiej wagi! — podchwycił Katilina skwapliwie.
Hrabia zdawał się namyślać.
Vous consentirez donc, papa — ozwała się prędko Eugenia, którą śmiałe i energiczne wystąpienie