Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/437

Ta strona została przepisana.

Katiliny w wysokim rozciekawiło stopniu.
Il peut s’agir de quelque chose importante — poparła romantyczna hrabina.
Hrabia zlekka machnął ręką.
— Proszę się udać ku lewemu skrzydłu pałacu. Przyjdę zaraz do mej kancelarji — rzekł do Katiliny i odpowiadając od niechcenia na jego ukłon ponowny, poprowadził żonę i córkę ku głównym drzwiom pałacu.
Katilina nie wypadł bynajmniej z właściwego charakteru. Gwiżdżąc przez zęby i wymachując w powietrzu spicrutem, kroczył przez dziedziniec ku gankowi z taką swobodą i niedbałością jakby śród własnej przechadzał się zagrody.
— Słuchaj-no ty! — krzyknął na pierwszego lokaja co mu zaszedł drogę — gdzie to jest kancelarja pana hrabiego?
— Tam na lewem skrzydle — odparł lokaj i chciał prędko iść dalej.
— Prowadźże błaźnie! — zawołał i szpicrutem machnął mu pod nosem.
Lokaj w pokornym ukłonie zgiął się we dwoje.
— Służę wielmożnemu panu — wyszepnął zkonfundowany, wnosząc o wielmożności gościa z samego tonu jego mowy.
Przed kancelarją hrabiego, zamkniętą zwyczajnie na klucz, był mały skromnie umeblowany przedpokój, przeznaczony dla proszących o posłuchanie oficjalistów i propinatorów.
Stanąwszy tu, rzucił się Katilina na małą, skórą