Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/438

Ta strona została przepisana.

wybitą sofkę i rozpierając się jak najwygodniej zaczął w myślach układać plan przyszłej rozmowy z hrabią.
Lokaj tymczasem zapalił świecę, cięgle bijąc się z myślami, kto może być ten gość znakomity; o którego sam jasny pan nie wiele zdaje się troszczyć.
Po kilku chwilach oczekiwania, nadszedł nareszcie hrabia.
Katilina porwał się z miejsca z ukłonem.
Hrabia jakby nikogo nie widział, otworzył drzwi swej kancelarji i puszczając naprzód lokaja, zatrzyma się we drzwiach, aby pierwej pozapalano świece.
Katilina postępywał krok w krok za nim, a w tym momencie złośliwy uśmiech usiadł mu na ustach.
Stanął w ceremonialnej pozycji i udając że bierze zatrzymanie się hrabiego w progu na ofiarowane sobie pierwszeństwo wstępu, zawołał skwapliwie:
— O bardzo proszę pana hrabiego! Niech pan hrabia idzie naprzód! Ja za panem hrabią!
Dumny magnat przygryzł wargi, nie wiedząc czy natrafia na głupotę, czy na otwartą efronterję. Nie odpowiedział też ani słowa, a wchodząc do pokoju obrócił się zaraz przy drzwiach, i odsyłając lokaja skinieniem ręki, zapytał Katylinę krótko i szorstko:
— Cóż mi pan powie?
Katilina bez żenady wysunął się naprzód.
— Niech pan hrabia będzie łaskaw usiąść. Interes mój jest bardzo ważny, wymaga swobodnej rozmowy.
Hrabia jakgdyby chcąc tylko czemprędzej pozbyć się swego nieokrzesanego gościa, rzucił się milcząc na stojący przy biórze fotel.