Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/442

Ta strona została przepisana.

ślałem że z hrabią pójdzie tak łatwo jak z Żachlewiczem i mandatarjuszem!




XXIV.
Wspomnienia.

Mimo surowego testamentu nieboszczyka starościca i surowszej jeszcze straży starego kozaka, pozwolimy sobie zajrzeć na chwilę do ogrodu zaklętego dworu.
My powieściarze bez dyplomatów i patentów, szczególnych używamy praw i przywilejów. Niemasz dla nas ani murów ani zamków, ani straży, ani krat, nie troszczymy się o żadne zakazy i przeszkody, nie szanujemy niczyjej woli i tajemnicy, nie przebaczamy nikomu żadnej słabości i śmieszności, wściubiamy nos gdzie chcemy, zaglądamy gdzie się nam podoba, podsłuchujemy co nam potrzeba, a pochwyciwszy raz czytelnika w swoją władzę, przerzucamy go jak piłkę z miejsca na miejsce.
Wszakże jeśli kiedy to tym razem mniemamy mu się przysłużyć tę nowę zmianę widowni działania.
Trudno bo sobie wyobrazić powabniejsze ustronie nad tę uroczą, romantyczną wysepkę, co śród szerokiego stawu leżała w głębi opuszczonego ogrodu.
Po jej środku wznosi się jak wiemy, z pomiędzy krzewów i zarośli wysoki ślimak, z murowaną altaną u szczytu.