Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/443

Ta strona została przepisana.

Altana ta, o jednym filarze, z szerokiem, czerwono pokostowanem dachem blaszanym, ma kształt olbrzymiego muchomora, a otoczona dokoła rozlicznemi krzewami i czterma płaczącemi jesionami, gubi się zupełnie w cieniu, i tyko sam dach wyjeża się z dala.
Murowany filar okalają ławki marmurowe, a na jednej z nich przed okrągłym, mozajkowym stolikiem siedzi w tej chwili wsparta na ramieniu jakaś postać kobieca.
Nie potrzebowalibyśmy nawet powiedzieć, że to nasza piękna nieznajoma o jasnych włosach i błękitnych oczach.
Dokoła panuje głęboka cisza. Liście i gałęzie drzewa milczą jak zaklęte, ptaszęta przycichły w krzewach a czasami tylko plusknie głośniej jakaś rybka w stawie, lub zaszeleści coś w trzcinie i szuwarze po przeciwnej — stronie brzegu.
Młoda dziewczyna patrzy w zamyśleniu przed siebie, a wszystko około niej w dziwnem jakiemś romantycznem przedstawia się świetle. Dokoła ciche i czyste tło wody, dalej gęste zarośla trzciny i szuwaru, w ogrodzie drzewa stare, pogarbione, smutne, melancholijne, z pokurczonemi konarami zżółkłemi pod tchnieniem jesieni liśćmi: a tam na końcu szczupłego widnokręgu, szary dwór tajemniczy, smętny, poważny, uroczysty, powybijanemi tu owdzie szybami patrzy przed siebie, jakby śledził, aby nikt głuchej dokoła nie ważył się przerwać ciszy.