Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/444

Ta strona została przepisana.

Na stoliku przed młodą dziewczyną leży książka otwarta i jakaś włóczkowa tkanina zaczęta.
Nieznajoma nie czyta i nie tka dalej, ale w głębokiem zamyśleniu patrzy w głąb.
Patrzy milcząca i nieruchoma, ale nagle drgnęła z lekka i przetarła oczy.
Szczególna! Dłuższem, pomimowolnem spojrzeniem utkwiła przypadkowo w jakiś krzew ogrodowy, a nagle zdawało się jej, że korona krzewu przemienia się powoli i stopniowo w głowę ludzką, dwie gałęzie wyciągnęły się jak dwa ramiona, a sam trzon zaokrąglił się i rozpadł we dwoje jak dwie ludzkie nogi. I krótką chwilkę zamiast krzewu stanął przed jej oczyma dorodny młodzieniec o niebieskich oczach.... Juljusz!
Dziewczyna pochwyciła za książkę, oczy jej szybko biegały po stronicy, ale dziwna! wiersze jakoś plątały się z sobą, litery spływały się razem a zamiast druku przedstawiała się nagle jakby zaczarowana rycina tej samej postaci.
Dziewczyna książkę odepchnęła od siebie, ale już nie sięgała po robótkę.
Przymrużyła na pół oczy, wsparła głowę na śnieżnej rączce, i myślała, myślała..... a myślała o czem, o kim?
Bez mojej pomocy zgadłabyś już piękna czytelniczko, choćbyś sama dopiero miała myśleć kiedyś o czem podobnem.
Przed oczyma duszy pięknej nieznajomej, rysowała się postać młodzieńca, którą po trzy kroć spotkała już w swem życiu. Baz kiedy biegała ulicą ogrodu wzdłuż