Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/447

Ta strona została przepisana.

— Ach ta droga, te przebrania... — wyszepnęła i główkę pochyliła na piersi.
Nieznajomy schmurzył zlekka czoło, a w oczach żywszy mignął mu ogień.
— Skończy się już rychło, moje dziecię — rzekł z z cicha i nowy na czole dziewczyny złożył pocałunek.
Dziewczyna nie uspokoiła się tak łatwo.
— Po tysiącznych nowych przygodach i niebezpieczeństwach... — szepnęła.
, Nieznajomy, albo raczej pozostając przy naszem dotychczasowem nazwaniu, maziarz wstrząsł niechętnie głową, jakby mu niemiłe były podobne utyskiwania.
— Pójdź moja Jadziu, usiądźmy! — rzekł prędko.
Otóż dowiedzieliśmy się że nasza piękna nieznajoma, którąśmy rozmaitemi opisywali przydomkami i i przymiotnikami, nazywa się Jadzia, czyli Jadwiga. Być może, że rychło poznamy także i nazwisko naszego tajemniczego maziarza.
Usiadł on teraz na marmurowej ławeczce w altanie u boku dziewczyny i ściskając jej drobną, pulchną rączkę w swej szorstkiej dłoni, wpatrywał się w śliczną jej twarzyczkę z upodobaniem i miłością.
I nagle jakiś napół figlarny, napół dobroduszny uśmiech osiadł mu na twarzy.
— Moja Jadzia — rzekł — po chwili, niespuszczając oka z dziewczyny — Powiedz mi ile to już razy spotkałaś się z młodym dziedzicem z Oparek?
Jadzia zczerwieniała jak wiśnia i z rodzajem tajemnego przestrachu wypatrzyła się na pytającego.
Maziarz przybrał minę spokojną i obojętną, na-