Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/449

Ta strona została przepisana.

młodzieńca — rzekł — zagraża mu w tej chwili cios niespodziewany.
— Jemu! — krzyknęło dziewczę i porwało się z siedzenia.
— Oho, czegóż to się tak przestraszasz?
Jadwiga spuściła oczy i prawie nie czuła się w sile odpowiedzieć.
Maziarz z wyrozumiałością kiwnął głową.
— Wyobraź sobie — ciągnął dalej — chcą mu wydrzeć nagle cały majątek.
— Któż taki?
— Ludzie co mają interes dybać na unieważnienie testamentu nieboszczyka starościca.
Jadwiga zrobiła gest, jakby niepojmowała znaczenia tych wyrazów.
Maziarz tłumaczył się jaśniej.
— Podniesiono zarzut, że nieboszczyk Starościc był warjatem, i jako taki nie miał prawa rozrządzać dowolnie swym majątkiem. Testament jego musi być uznany za nieważny, a przekazany Juljuszowi majątek przypadnie najbliższym sukcesorom.
— Komużto? — zapytała dziewczyna.
— Hrabiemu Zygmuntowi Żwirskiemu — odpowiedział maziarz, a twarz jego sposępniała.
— I to już stanęło nieodzownie?
— Dotychczas jeszcze nie, lecz prawdopodobnie nastąpi niezawodnie.
— Jakto więc nieboszczyk starościc, w którego pałacu mieszkamy, był rzeczywiście warjatem?