Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/450

Ta strona została przepisana.

Maziarz wzruszył ramionami, a dziwny uśmiech mignął mu przez usta.
— Więc Juljusz zostanie biednym? — szepnęła dziewczyna.
A rzecz szczególna, wiadomość ta sprawiła jej niemal jakąś radość tajemną.
Miaziarz ściągnął brwi.
— Ja tylko jeden mogę go uratować.
— Ty mój ojcze?
— Ja przy twojej pomocy.
Dziewczę rzuciło się zdziwione.
— Żartujesz ojcze?
Maziarz poważnie wstrząsł głową.
— Czy byłabyś od tego? — zapytał.
— Ja! — wybąknęła.
Maziarz czule ścisnął ją za rękę.
— Gotowabyś wtedy przyczynić się wraz zemną, aby uchronić Juljusza od krzywdy.
— Czyż możesz wątpić o tem, mój ojcze.
Nieznajomy podciągnął brwi do góry.
— A gdyby to wymagało po tobie pewnego poświęcenia?
— Poświęcenia? — powtórzyła dziewczyna, szeroko rozwierając oczy.
— Naprzykład gdyby chodziło potem o twoją rękę?... — wycedził maziarz zwolna i wpatrzył się bystro w jej oczy.
Dziewczyna znowu żywym oblała się szkarłatem.
— Mój ojcze — wyjąknęła — wszędzie i zawsze będę tylko posłuszną twej woli, twemu życzeniu.