Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/457

Ta strona została przepisana.

smutniej i żałośniej — moja babka odebrała list z poczty. Uważałam że list ten wielkie sprawił na niej wrażenie. Całe dwa dni następne jakiemiś dziwnemi niepokoiła mię uwagami... Nareście...
Tu dziewczyna z ciężkim smutkiem pochyliła głowę na piersi a dwie łzy zabłysły w jej ślicznych oczach.
— Nareście — ozwała się na nowo — oświadczyła mi po licznych przygotowaniach i aluzjach, że muszę przywdziać żałobę i pójść na egzekwie do kościoła, bo matka moja umarła przed tygodniem.
Umilkła i z głębokiem westchnieniem łzy otarła z oczu.
Maziarz ponuro wpatrzył się w ziemię.
Dziewczyna przytłumiła boleść i prędko ciągnęła dalej:
— W miesiąc potem jakiś nieznajomy człowiek wszedł niespodziewanie do naszego mieszkania. Babunia znała go z dawna i krzyknęła radośnie na jego powitanie. Mnie czegoś mimowolnie silniej uderzyło serce, jakbym przeczuła, że przyjście jego łączy się z moim losem.
— Babunia wyszła z nieznajomym człowiekiem do drugiego pokoju, a po kwadransie przywołała i mnie do siebie:
— Przygotuj się do wielkiego szczęścia moje dziecię — ozwała się do mnie z łzami w oczach — obaczysz twego ojca!
Musiałam aż usiąść, aby nie upaść z radości.
— Kiedy, gdzie?! — krzyknęłam w zachwyceniu.