Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/466

Ta strona została przepisana.

wszy się, że groźny przeciwnik w inną pomknął stronę, postanowił pospieszyć co tchu do Juljusza i upomnieć się o zapłatę i ordynarję za rok cały.
— Jeśli studencika djabli wezmą — rozumował — to wrócę nazad i rozpocznę nowy okres służby, a jeśli ten oczajdusza Katilina przeszkodzi wszystkiemu, to niech mię przynajmniej zaspokoją według prawa. Oddalonemu w ciągu roku oficjaliście należy się pensja za rok cały!
Ani się jednak spodziewał, że Juljusz o niczem nie wie, i wcale z innej strony zapatruje się na rzecz całą.
To też zgłupiał zupełnie, kiedy Juljusz rzucił się jak szalony i zawołał z furją:
— Jakto? Katilina pojechał do Orkizowa, do hrabiego? Po co? dlaczego?
Mandatarjusz podciągnął brwi w górę, krząknął i odkaszlnął należycie i opowiedział po krótce, jak Katilina napadł go w kancelaiji, jak kałamarzem palnął po łbie Żachlewicza, jak potem przymusił go do napisania kompromitującego listu i jak wreszcie z listem tym pognał do Orkizowa.
Juljusz wpadł w najwyższe oburzenie.
— Ten człowiek oszalał! — zawołał w gniewie i gwałtownie pociągnął za sznurek.
— Niech Tomasz co tchu zaprzęga konie do powozu! — krzyknął na wchodzącego lokaja.
Mandatarjusz nieznacznie łypnął oczyma.
— Owa! — poszepnął — jeszczem go nigdy nie widział w takiej furji — Co mu się stało?