Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/47

Ta strona została skorygowana.

a jak się sam pokazał w mieście, to fundy i traktamenta nie miały końca.
Dzięki tej szczodrobliwości, pan Gągolewski wiedział zawsze o każdem grożącem sobie niebezpieczeństwie, o każdej przeciw sobie wymierzonej skardze, nim jeszcze weszły do protokółu i nim przedwstępne odbyły się formalnośc. To też nigdy nie dał się zaskoczyć z nienacka, a drwił w żywe oczy i z najgroźniejszego przeciwnika.
Nie było nadto choćby i najsurowszych zasad urzędnika, któremu by sam w jakiś dowcipny sposób nie umiał wetknąć kubana.
Pan komisarz X. na przykład nie wziąłby złamanego szeląga od rodzonego ojca, pan Gągolewski potrafił jednak znaczną sumkę przegrać do niego w karty, pan koncepista Y. wyskoczyłby ze skóry, gdyby mu kto najmniejszy ośmielił się ofiarować prezent, pan Gągolewski umiał odprzedać mu jakąś niezrównaną dubeltówkę, jakby jej taniej nie mógł znaleźć na gościńcu. Temu odstąpił jakiś serwis srebrny niby za psie pieniądze kupiony na licytacji, z innym z widoczną stratą zamieniał się na futro, do innego wreście za bezcen przefrymarczył zegarek. I każdego podszedł z innej beczki, i ujął sobie czy chciał czy nie chciał, czy takim czy owakim fortelem.
Niezachwiany też nigdy na swem stanowisku, jednakim zawsze urzędował trybem.
Drugą pensję płacili mu sami żydowscy arendarze, boć pan mandatarjusz choć cały kurs swej edukacji odbył jedynie w bazyljańskiej normałce w Drohobyczu,