rostrząsać na nowo swe nieprzewidziane położenie.
I po długiem namyśle przyszedł do przekonania, że wczorajsze zeznanie starego kozaka nie może go bynajmniej zasłaniać ani w obec prawa, ani nawet w obec własnego sumienia.
Przywiązany ślepo i bez granic do osoby starościca, mógł Kośt’ Bulij tłumaczyć sobie naturalnie wszelkie dziwactwa i szczególności swego pana, lecz inaczej przedstawiłyby się one człowiekowi obojętnemu i bezstronnemu. Ów zaś tajemniczy przyjaciel nieboszczyka, ukrywający się w przebraniu maziarza nie mógł ani wobec świata ani wobec prawa wystąpić z swem świadectwem.
Niezachwiany zgoła w swem pierwotnem postanowieniu, myślał Juljusz z swej strony napierać się wszelkiemi siłami, aby wyjaśniło się stanowczo, jaką, wagę należy przywiązywać do ostatniej woli nieboszczyka.
Śród tego rozmyślania Katilina z promieniejącą miną tryumfatora wszedł do pokoju.
— Ty spisz Zygmuncie a twoi sąsiedzi — zadeklamował we drzwiach znany wiersz Karpińskiego i puścił spory kłąb dymu z świeżo zapalonego sygaro. Juljusz schmurzył czoło i spojrzał na wchodzącego przyjaciela poważnie a nawet surowo.
Katilina parsknął śmiechem.
— Hoho, widzę nie zapomniałeś jeszcze, żem wczoraj fimfę w nos puścił hrabiemu! — ozwał się wesoło. — Bądź spokojny, naprawiłem złe. Wieczorem pojechałem umyślnie do Orkizowa.
Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/472
Ta strona została przepisana.