Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/474

Ta strona została przepisana.

Katilina znowu sygaro wyjął z ust i nieznacznie wstrząsł głową.
Juljusz niezrażony prawił dalej:
— Postąpiwszy sobie jak istny hajdamaka z moimi oficjalistami, nadużyłeś na domiar wszystkiego, mojego zaufania, pognałeś w mojem imieniu na łeb na szyję do hrabiego....
Katilina w ciągu tego przystąpił do sznurka i zadzwonił gwałtownie.
Juljusz urwał nagle.
— Cóż to znowu znaczy?
Katilina obrócił się do wchodzącego lokaja.
— Przynieś karafkę świeżej wody dla swego pana! a — rzekł z flegmą i skinął ręką.
Juljusz zacisnął zęby, a widać było że wszystka krew wezbrała mu do głowy.
— Panie! — zawołał groźnie, kiedy lokaj z głupią miną wyszedł z pokoju.
Katilina spokojnie wzruszył ramionami.
— Mój kochany — odrzekł spokojnie — nim zechcesz dalej sypać gromy i pioruny, napij się pierwej wody i daj sobie powiedzieć, że nigdy niczyjem nie lubię się zasłaniać imieniem i pod niczyją nie chowam się połę. Co robiłem, robiłem na własną odpowiedzialność, a tobie zostawiłem zupełną wolność zaparcia się dezawuowania mnie, jak mówi język dyplomatyczny.
— Jakto nie odprawiłżeś w mojem imieniu mandatarjusza?...