Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/475

Ta strona została przepisana.

Katilina wzgardliwie machnął ręką.
— Przepraszam uniżenie! poradziłem mu we własnem imieniu uciekać na cztery wiatry i nic więcej..
— A po cożeś jeździł do hrabiego?
— Aby mu równie w własnem imieniu pokazać list Żachlewicza i powiedzieć mu równie w najwłaściwszem imieniu: Jwny hrabio, jesteś gałgan na wielki kamień i kwita!
— I powiedziałeś mu to? — krzyknął Juljusz, poskakując naprzód.
— Pan hrabia zaparł się udziału w procesie, upewnił mię że choćby testament starościca został obalony, ty żadnej nie poniesiesz straty, owszem korzyść niezawodną, i przyrzekł nareście, że dziś sam będzie u ciebie i porozumie się z tobą otwarcie. Potem wszyskiem „gałgan“ utknął mi w gardle.
— Ależ człowieku, nie pomyślałżeś sobie, że ja sam mogę pragnąć usilnie procesu, by nie pozostawić na sobie zarzutu, że korzystając z chwili obłąkania, nieprzytomności umysłowej warjata, zagarnąłem obcy majątek, wyrządziłem krzywdę bliższym i słuszniejszym spadkobiercom....
— Czyż myślisz — zawołał zapalając się coraz więcej — że byłbym w stanie używać majątku, na którym pozostałby lada cień, lada pozór niesłusznego nabytku?...
Katilina w głębokiem milczeniu wysłuchał żywej dyatryby swego szlachetnego przyjaciela. A snąć znał dobrze jego zasady i charakter cały, bo nie objawił żadnego zdziwienia, owszem zdawało się ja-