Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/485

Ta strona została przepisana.

Dziewczę roiło o przyszłem szczęściu, stawiało, zamki na lodzie, cieszyło się tęczowemi barwy baniek mydlannych.
Naraz znikł uśmiech, a twarz i oczy jakiś powabny i tęskny przybrały wyraz.
Dziewczę widocznie z marzeń na przeszłość wpadło w wspomnienia i wrażenia przyszłości.
Przypominała sobie ten domek i tę kuźnię w małem odległem miasteczku, gdzie upłynęły pierwsze lata jej dziecięcego wieku.
Stanęła jej żywo przed oczyma ta matka nieboszczka, której pieszczoty tak żywo tkwiły jej w pamięci, choć minęły tak dawno a trwały tak krótko.
Dziewczę westchnęło żałośnie.
Nie wiedzieć dla czego wszystkie późniejsze chwile, przebyte w szczęściu i dostatkach, nie miały dla niej tyle uroku, co te rzewne wspomnienia pierwszych pieszczot macierzyńskich.
— Biedna matka — szepnęła z westchnieniem — umarła nie widziawszy mię więcej!...
I gorąca łza zakręciła się w jej cudnem oku.
A tuż odżył w pamięci i ów kowal, ojczym ponury, zamyślony, który choć niemiłemi patrzał na nią oczyma, nigdy najmniejszej nie wyrządził jej krzywdy.
— On żyje zapewne do tej chwili! — poszepnęła dziewczyna, a główkę w głębokiem zamyśleniu pochyliła na piersi.
— Dlaczegóż muszę być tak obojętną mężowi mej matki? — zagadnęła się po chwili. — Dla czegóż mat-