Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/486

Ta strona została przepisana.

ka moja nie mogła nigdy zgłosić się do mnie za życia?...
I napróżno zaczęła zaciekać się nad głęboką tajemnicą, która osłaniała jej urodzenie.
Do tej chwili nie wiedziała nawet, jakie właściwie nosiła nazwisko.
Ojciec wtajemniczył ją w swoje plany, swoje zamiary, ale nigdy nie wyjawił swego imienia.
Dlaczegóż jej druga, przybrana matka, ta zacna, dobra pani Tączewska nieumiała o nim powiedzieć nic więcej jak tylko, że był największym przyjacielem nieboszczyka starościca, Mikołaja Żwirskiego.
A ileż za to nagadała się jej staruszka o tym starościcu swym wychowanku, który obok najburzliwszej gwałtowności, najniesforniejszego uporu, łączył najlepsze serce, najszlachetniejszy charakter!
A i ten wierny, pełen poświęcenia kozak Kośt’ Bulij wspomniał zawsze z taką czcią, z takiem uwielbieniem nieboszczyka starościca, że nigdy nie mógł na większą pochwałę zdobyć się dla jej ojca jak tylko, „że był przyjacielem jego nieboszczyka pana.“
— Obadwaj byli jak jedna dusza i jedno ciało mawiał stary kozak.
I dla tej jednej przyczyny gotów był w każdej chwili dla jej ojca do najwyższego posunąć się po święcenia, dla tej przyczyny dzielił z nim najsroższe niebezpieczeństwa, narażał bez wachania wolność i życie, oddał się ślepo duszą i ciałem jego daleko sięgającym zamiarom.