Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/488

Ta strona została przepisana.

Dziewczę usnęło...
A właśnie w tej chwili zaciekły zbrodniarz dokonał swego okrutnego zamachu, a podłożony ogień płomienistym językiem wystrzelił do góry i coraz szersze zakreślał koło.
Niebo chmurne i zagniewane spoglądało z swej wyżyny, a jakby w zawody z wybuchającym na dole płomieniem, zaczęło nagle coraz częstszemi rozjaśniać się błyskawicami.
A dziewczę drzemało spokojnie, uroczemi a niewinnemi ukołysane marzeniami.
Zdało jej się, że Juljusz stoi przed nią w oczach jego lśniły łzy, usta drżały z rozrzewnienia.... Coś mówił do niej wzruszonym głosem i wyciągnął rękę nieśmiałą....
Ona chciała odpowiedzieć.... serce jej biło gwałownie twarz płomieniała... a nie miała siły trękę swą podnieść do ręki młodzieńca...
Aż nagle zbliżył się ojciec z promieniejącą od radości twarzą, własnemi dłońmi złączył ich ręce... chciał coś przemówić....
Ale w tem cudny obraz rozwiał się jak zaczarowany, jakiś dziwny, choastyczny nieład powstał dokoła, duszne, ołowiane powietrze spadło jej na piersi, jakieś czarne, okropne, złowrogie mary powstawały jedna po drugiej.... a tuż nagle jakiś potwor ochydny wyrósł z ziemi przed jej oczyma i wyciągnął ku niej straszne, monstrualne, błoną nietoperza spojone szpony i rozwarł paszczę, ziejącą krwią i ogniem.
Piekielny przestrach ogarnął dziewczynę, włosy