Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/489

Ta strona została przepisana.

najeżyły jej się na głowie, zimny dreszcz przenikał ją od stóp do głowy, krew zatrzymywała się w biegu, a oddech urywał w krtani.
Zbierając wszystkie swe siły, rzuciła się dziewczyna gwałtownie i wydała przeraźliwy wykrzyk.
I ocknęła się ze snu nareszcie.
Rozpierzchły się okropne mary i widziadła, ale został ów nieświadomy przestrach piekielny i owo straszne, ołowiane powietrze tłoczyło piersi jak we śnie.
Porwała się szybko z siedzenia i przetarła oczy nowy przeraźliwszy jeszcze wydała wykrzyk przestrachu i zgrozy.
Izbęg napełniała ciemność nieprzebita, gorąca gąszcz dymu paliła piersi, wierciła oczy, a nad głową rozlegał się jakiś dziwny złowrogi szelest, jakiś przerażający powiew wiatru, jakgdyby stado puchaczów i nietoperzów trzepotało bezustannie skrzydłami.
— Wielki Boże?!... co to jest, co to znaczy! — krzyknęła dziewczyna.
I jeszsze raz rzuciła sobą gwałtownie i potarła oczy, jakgdyby nie wierzyła sama sobie, że ocknęła się z swego snu okropnego.
— O nie! ja nie śpię, ja czuwam! — krzyknęła na pół nie żywa z przestrachu.
Nad głową tymczasem coraz bliżej i głośniej odzywał się ów straszny szum — szum falujących płomieni, a od pory do pory z przerażającym łomotem trzeszczały palące się belki i krokwie.
Dziewczyna poskoczyła do okna.