Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/495

Ta strona została przepisana.

jeden szpon uwięzły w pętach.... a tu nowe siły przybywają w pomoc wrogowi...
Za późno dumny ptak poznaję niebezpieczeństwo... broni się zapamiętale jednem skrzydłem i szponem... zbroczony krwią, złamany na siłach ulega przemocy... ohydna sieć osnuwa go dokoła!...
Napróżno potem rwie i rzuca się nieustannie... mimo wszelkich zamachów i wysileń nie może przełamać strasznej przemocy....
Aż oto podźwignął się na nowo i jeszcze raz gwałtownie wyprężył swe skrzydła i szpony...
I zaczynają pękać okrutne więzy.... a każda nić przerwana wydaje łoskot gromu.... bucha strumieniami krwi i łez.....
Dziwaczny ten obraz fantazmogoryczny, złudna igraszka chorobliwie rozdrażnionej wyobraźni, rozpierzchł się nagle jakby cudem, a maziarz porwał się przerażony z ziemi.
W jednej chwili z dwóch przeciwnych miejsc rozległ się głośny tentent koni.
Jacyś jeźdźcy pędzili co tchu w jednym kierunku.
Maziarz drgnął cały, a z oczu dziwna strzeliła mu błyskawica..... Obejrzał się poza siebie a krwawa, złowieszcza łuna rozlewała się nad żwirowskim dworem.
— Zdradzonym, ściganym! — wykrzyknął i jak strzała pomknął na ścierń po lewej stronie gościńca.
Dziwne obawy Kośtia i Jadwigi jak niemniej jego przeczucie własne, naprowadziły go od razu na do-