Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/496

Ta strona została przepisana.

mysł srogiego niebezpieczeństwa, toż pod wpływem pierwszego wrażenia myślał tylko co tchu ratować się ucieczką.
Zaledwie jednak nieznaczny ubiegł kawał, powstrzymał się nagle i z dzikim przestrachem wstrząsł się od stóp do głowy.
— A Jadzia! — ryknął przytłumionym głosem boleści i rozpaczy.
I nagle stanął na chwilę niepewny, wahający...
W tem głuchy po polu rozległ się tentent a z przeciwnej strony spieszył jakiś jeździec co koń wyskoczy.
Oczy maziarza łysnęły nadzieją i radością.
— To Juljusz! — mruknął — tędy przez pola krótsza z Oparek prowadzi droga!
I prędzej od lotu błyskawicy zaskoczył drogę jeźdźcowi.
— Juljusz! — krzyknął, a jeździec przystanął.
— Kto to? Co znaczy ten ogień? — zapytał zdyszany młodzieniec jednym tchem.
— Zdrada! — zawołał maziarz z febrycznym pospiechem.... — ale pędź, spiesz, ratuj Jadwigę... moją córkę!
Juljusz nie słuchał już dalej...
Wydając jakiś wykrzyk niezrozumiały spiął konia i jak szalony popędził ku dworowi.
Miejsce pożaru zaludniło się już przed chwilą. Przybył ów hufiec jeźdźców, którego tak wielce przestraszył się maziarz.