Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/500

Ta strona została przepisana.

I w tej chwili osłoniona zewnątrz wężykami płomieni ukazała się w oknie Jadwiga, podobna do Madonny w ognistej aureoli.
Wszyscy wydali jeden tylko wykrzyk przerażenia i wyciągnęli ręce naprzód.
Ale dziewczyna nie miała już siły wyskoczyć na dwór, zatoczyła się w tył i znikła w gęstwinie dymu, a za nią jak rój gadzin rozmrożonych ze wszystkich stron buchnęły przez okna płomienie.
Cały tłum, powiększony kilką nowymi przybyszami, stał jak wryty na miejscu.
Nikt nie miał odwagi rzucić się do środka.
Płomienia przedzierały się już do powały i doszły właśnie do ścian samych.
— Nie ma ratunku — poszepnął ataman i załamał ręce.
A w tej chwili głośny z tyłu rozległ się wykrzyk.
Juljusz niepostrzeżony przypadł na miejsce właśnie kiedy postać Jadwigi w tak okropnem oświetleniu zajaśniała w oknie.
Zeskoczył z okonia i z dzikim krzykiem rzucił się na oślep ku ogniowi.
— Dziedzic! — obiegło szybkim dokoła szmerem.
— Jasny pan! — poprawił Girgilewicz.
I domyślając się zaraz, że bieży rzucić się do wnętrza chaty, zaskoczył mu drogę.
— Jasny panie już przepadło, taj tylko! — zawołał, przytrzymując go na gwałt swem silnem ramieniem.
Ale Juljusz z lwią mocą pchnął go od siebie i