Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/503

Ta strona została przepisana.

A tu znowu jasna błyskawica rozdarła niebo, nowy grzmot wstrząsł powietrze, trzeci piorun głośniejszy od dwóch poprzednich uderzył w pobliżu a wraz z wielkiemi kroplami deszczu szalona zawyła burza.
Chata Kośtia Bulija wydawała się jak jedna tylko olbrzymia głownia zarząca, a nagła burza w dzikie płomienie zakręciła wir.
I była to chwila nieokreślonej okropności i Zgrozy... Samo piekło nie mogłoby się na straszniejszy zdobyć obraz!
A nie zazdrościć ludziom co byli jej świadkami!
Sam Juljusz stał na miescu jak wryty, na pół nieprzytomny z przerażenia... nogi jakby mu przyrosły do ziemi... włosy kolcami najeżyły się na głowie.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

A tu wicher z wściekłą wył gwałtownością i jak listkiem trząsł płomienną bryłą chaty!
I nagle ktoś jak z piekła wypadł ze środka i bez ducha legł przed tłumem...
Byłto Katilina od stóp do głowy w płomieniach.
Juljusz sam jeden miał siłę i przytomność poskoczyć ku niemu, ale na szczęście nie potrzeba było gasić jego sukien płomieniejących, bo tuż z nieba puściła się ulewa...
Opamiętując się po woli śmielsi z przytomnych podnieśli się z ziemi.
Ale w tej samej chwili napowrót z piekielną zgrozą padli na kolana.
Niebo nową rozdarło się błyskawicą, nowym na