— At! co tana dziewczyna! Maź, taj tylko.
— Jaka maź?
— Mówiłem przecie, że starościc musiał rozlać się mazią. Otóż patrzcie, taj tylko.
Biedny ekonom nie mógł dać sobie rady i spokoju i dopóty nosem rył w zgliszczach, aż póki śród węgli i popiołów zgorzałej do szczętu stodoły, nie spostrzegł małą kałużę mazi.
Obok niej leżał spalony na węgiel koń i żelaziwa z jakiegoś wózka zgorzałego.
Czytelnicy przypomną sobie, że w stodole za sianem i snopami stał ukryty koń i wózek znanego nam maziarza.
Girgilewicz nie posiadał się z radości nad swem odkryciem.
— Nie mówiłem, taj tylko! — powtarzał raz poraź.
— Maź, sprawiedliwa maź — wtórowali chłopi z wiarą i przekonaniem.
Ale wtem wszyscy głośny wydali wykrzyk, a pan Chochelka jak oparzony porwał się od stolika i chwycił się za połę atamana.
Przed zniszczoną zagrodę zajechał nagle szalonym pędem uprzężony wóz parą czarnemi końmi, a z niego wyskoczył Kośt’ Bulij.
A strasznie jakoś zmieniony wyglądał stary kozak.
Przerażająca bladość okrywała twarz całą, oczy jakimś złowieszczym, napół obłąkanym migały ogniem, a Zsiniałe usta drgały jak w kurczach.
Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/509
Ta strona została przepisana.