— Cóż takiego?
— Ten ten... Ko... Kośt’... Bulij... klucznik zaklętego dworu...
— Kośt’ Bulij? — powtórzył hrabia mimowolnie i zadrżał zlekka.
— Kośt’ Bulij! — wykrzyknęła hrabianka a oczy jej łysnęły ciekawością.
— Przyjechał tutaj i chce się widzieć z jasnym panem.
— Ze mną?! — wykrzyknął hrabia z szczególniejszym naciskiem.
Od osiemnastu lat, od czasu śmierci nieboszczyka ojca i rozłączenia się z bratem, hrabia po raz pierwszy miał ujrzeć Kośtia. Od owego czasu nie spotkał go nigdy w swem życiu.
To też jakby nie dowierzając słowom swego lokaja, powtórzył na nowo:
— Ze mną chce się widzieć?
— Sam na sam powiada.
— Przyszlij go do mojej kancelarji.
— Cóż to może być? — wykrzyknęła ciekawie hrabianka.
— Une tete-a-tete si misterieuse! — poszepnęła hrabina.
Hrab w niezwykłem jakiemś wzburzeniu skinął głową na żonę i córkę, i nie mówiąc ani słowa wybiegł z salonu i szybko skręcił ku swej kancelarji.
Za chwilę rozwarły się drzwi, a poważnie i uroczyście wszedł Kośt’ Bulij.
Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/521
Ta strona została przepisana.