Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/523

Ta strona została przepisana.

cznie nie miał odwagi odczytać go w pierwszej chwili.
Wypatrzył się na kozaka niespokojnemi i pytającemi oczyma i przewracał w ręku wypłowiały papier na wszystkie strony.
Kost’ Bulij jakby się radował nieświadomą, zgrozą, hrabiego, milczał jak zaklęty.
— Co znaczy to pismo? — zapytał wreszcie brat starościca chwiejnym głosem.
— List — bąknął kozak lakonicznie.
— Od Mikołaja! od mego brata?!
Kozak uroczyście skinął głową.
Hrabiego zimne mrowie przeszło po całem ciele. Odbierał list od nieboszczyka z rąk posłańca, który w całej swej postaci miał w tej chwili coś naprawdę nadziemskiego, demonicznego.
I chwilkę stał niemy i nieruchomy z rozwartemi oczyma i drżącemi usty.
— Od mego brata? — wybąknął naraz powtórnie i drgnął gwałtownie.
— Pisał go na kilka godzin przed śmiercią — wycedził kozak zwolna i uroczyście.
— I teraz mi go dopiero przynosisz?
— Teraz.
— Cóż to ma znaczyć? — pytał hrabia dalej z febrycznym pospiechem, jakby koniecznie jakąś uspokajającą chciał otrzymać wiadomość.
— Niech jasny pan czyta!
Hrabia z gwałtownym impetem rozwarł list.
Zawierał on tylko kilka wierszy.