Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/528

Ta strona została przepisana.

Tymczasem tętent zbliżył się pod samą ulicę, a sam hrabia pojawił się na zakręcie.
Kost’ zdjął kapelusz i postąpił naprzód.
Hrabia drgnął mimowolnie. Nagły widok olbrzymiej postaci starego kozaka mógł przestraszyć nawet i takiego, co z góry przygotował się na jego spotkanie.
— Sława Bogu! — odezwał się kozak.
Hrabia kiwnął głową.
— Przyjechałem! — mruknął.
— Spieszmy jasny panie — ozwał się Kost’ skwapliwie i tak prędko puścił się zaraz w głąb ulicy, że hrabia tylko cwałem jadąc, mógł dotrzymać mu kroku.
Nareście stanęli u wielkiej bramy wjazdowej. Kost’ poskoczył spiesznie i dobywając wielki żelazny klucz zzanadrza, z głośnym trzaskiem i skrzypem rozwarł obadwa skrzydła szeroki j bramy.
Hrabia milcząc wjechał na dziedziniec.
Kost’ z takim samym trzaskiem i łoskotem zawarł drzwi napowrót.
Hrabiego przeszło czegoś mrówie od stóp do głowy. To przeraźliwe skrzypienie zadrzewiałych zawiasów bramy miało w sobie wśród głuchej grobowej ciszy nocy, coś naprawdę strasznego i złowrogiego.
A jakby przebudzone nagłym tym trzaskiem i skrzypem ozwały się w tej samej chwili dzikim krzykiem sowy i puchacze w oficynach.
Hrabia był odważny z natury a wolny od wszel-