Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/535

Ta strona została przepisana.

Hrabia znowu zawachał się mimowolnie.
— Idź naprzód — rzekł nareszcie i zapiał wyżej surdut na piersiach, jakgdyby się obawiał, aby nie poznać gwałtowniejszego bicia serca.
Kośt’ Bulij postąpił naprzód, a zaraz przy drzwiach schylił się i podniósł coś z ziemi.
— Co to? — zapytał hrabia prędko.
— Latarnia jasny pacie.
I jednocześnie z temi słowy błysnęła zapałka a za chwilę zatliła świeca w latarni.
Hrabia postąpił naprzód, Kośt’ Bulij cofnął się nagle w tył.
Niespodziewany ten ruch, przestraszył na prawdę hrabiego. Odskoczył na bok jak oparzony i zapytał prędko z widocznem drżeniem głosu.
— Co to jest? co to znaczy?
— Zamknę drzwi jasny panie — odparł kozak spokojnie.
I dobywszy klucz z odwrotnej strony z tym samym głośnym trzaskiem i łomotem zamknął drzwi na dwa spusty.
Hrabia znowu zadrgał gwałtownie.
Szczególna rzecz, nie lękał się żadnego wyraźnego niebezpieczeństwa dla siebie, a odważny z natury patrzałby pewno bez drżenia w rurę wymierzonej ku swym piersiom krucicy, albo na ruch zawisłej nad swą głową szabli, a przecież w tej chwili jakiś srogi, tajemny, nieokreślony przejmował go strach.