Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/537

Ta strona została przepisana.

Kośt’ Bulij nie dobywał już klucza, pocisnął tylko za klamkę, a drzwi rozwarły się na ściężaj.
Hrabia wzdrygnął się i odskoczył o krok.
Wiedział, że drzwi te prowadzą do czerwonego pokoju, o którym od lat dziecięcych nie mógł wspomnieć nigdy bez lekkiego drżenia.
W czerwonym pokoju uprzytomniał mu się zaraz obłąkany ojciec, jak chudy, wynędzniały cierpieniem a sztywny i nieruchomy jak mumia siedział w swem krześle poręczowem, i głuchym, grobowym jakby podziemnym głosem wołał nieustannie:
— Niepozwalam! Protestuję!
Hrabia dzieckiem bardzo rzadko i to tylko w jakiś ważnych i uroczystych chwilach odwiedzał ojca w takim stanie. Nieboszczka starościna obawiała się owych jego chwilowych wybuchów gwałtowności, kiedy to jak wiemy dobywał karabeli i jak opętany rąbał w stół dębowy, mniemając, że mści zdradę Potockiego, Ponińskiego, Branickiego..
Kośt’ Bulij zdawał się spostrzegać wzruszenie hrabiego, bo czasami zerknął z pod oka ku niemu, a lekki uśmiech złośliwy osiadł na ustach.
— Jesteśmy już na miejscu jasny panie — ozwał się nareszcie uroczystym głosem.
I przechodząc ów wielki, skórzanemi ławkami do koła otoczony przedpokój, który znamy z wyprawy Katiliny, rozwarł na ściężaj drzwi od czerwonej sali portretowej.
— Zaraz zapalę świecę, jasny panie — rzekł i