Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/539

Ta strona została przepisana.

pominając nagle o swej obawie nieświadomej, pochwycił za jeden lichtarz dwuramienny, i postępując szybko ku ścianie, zaczął roziskrzonem okiem przypatrywać się rysom i postaciom swych szczytnych antenatów.
Kośt’ Bulij stal ciągle niemy i nieruchomy na jednem miejscu i dopiero po chwili obejrzał się za swym towarzyszem i z szczególniejszym wyrazem śledził każde jego poruszenie.
Hrabia prędko przechodził od portretu do portretu. Minął już cały rząd karmazynów, wojewodów, kasztelanów, starostów, aż nagle stanął przed portretem ojca.
Na obrazie nie był to ów starzec siwowłosy z długą, siwą, w nieładzie rozwianą brodą, z owem smętnem obłąkanem okiem, wybladły i zbolały na twarzy, jak go sobie przypominał hrabia z swych lat młodocianych.
Nieszczęścia ojczyzny zamąciwszy mu rozum złamały zarazem i jego siły fizyczne.
Malarz przedstawił go na płótnie w pełni siły męzkiej, z czołem dumnem, okiem żywem i iskrzącem.
Byłto możny jeszcze starosta, zwolennik konfederacji barskiej nie rozpaczający o ocaleniu ojczyzny, niezłamany okrutnym zawodem i zwątpieniem.
Hrabia kilka chwil wpatrywał się w wydatne i szlachetne rysy ojca, a pierś wzdymała mu się coraz gwałtowniej.