Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/541

Ta strona została przepisana.

Blada dotąd twarz hrabiego nabiegła nagle rumieńcem gniewu i oburzenia.
— Mój przyjacielu... — ozwał się podnosząc głos.
Kost’ Bulij zaśmiał się półgłośno.
— Nieprzyjemne wam to wspomnienie jasny panie! Wierzę.
Dotknięty w swej dumie magnat odzyskał swą zwykły pewność i groźny i surowy wyprężył się w całej postawie.
— Cóż to sobie myślisz łotrze! — krzyknął głośniej i postąpił o krok naprzód.
Stary kozak stał nieporuszony na miejscu, a oczy zamigotały mu jeszcze groźniejszym niż dotychczas blaskiem.
— Zwolna, Zwolna jasny panie — ozwał się z uroczystym naciskiem. — Powstrzymajcie wasz gniew aż na koniec, kiedy posłyszycie całą prawdę.
Hrabia drgnął gwałtownie na złowrogi wyraz jaki w tej chwili malował się w oczach i twarzy kozaka, ale prędko opamiętał się na nowo, i jeszcze o krok postąpił naprzód.
— Więc to w zasadzkę mię złapałeś stary drabie? — ozwał się prędko.
Kost’ Bulij znowu w dziwny uśmiechnął się sposób.
— Ha! — mruknął szyderczo — jasny pan stawisz zasadzki na cudze majątki, a przysłowie mówi: Kto pod kim dołki kopie, to sam w nie wpada.