Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/543

Ta strona została przepisana.

Hrabia tupnął nogą i wydając głośny wykrzyk poskoczył o dwa kroki naprzód.
Kośt, Bulij mimowolnie cofnął się w tył i wyciągając rękę, zawołał groźnie:
— Jasny panie!
W ręku hrabiego łyskała lufa pistoletu.
— Nędzniku! myślałeś że mię bezbronnego złowisz w zasadzkę! — zawołał i naprzód wyciągnął lufę pistoletu.
Kośt’ Bulij skrzyżował ręce na piersiach i w dziki wybuchł śmiech.
Hrabia cały drżący zamilkł i przystanął jak wryty na miejscu.
Śmiech ten miał w sobie coś niesłychanie przerażającego, prawie nieludzkiego.
— Żleście się zabezpieczyli jasny panie — ozwał się kozak z szyderczym naciskiem — macie kulę na żywych, ale co wam zostanie na umarłych?
To słowo umarłych wymówił stary kozak z tak dziwnym naciskiem, że wszystkie włosy najeżyły się na głowie hrabiego.
Kost’ Bulij jakby dla większego wrażenia zrobił krótką pauzę, a potem rękę podniósł do góry i cedził powoli i uroczyście:
— Jasny panie! czasami i nieboszczyki powstają z grobu!
W tej samej chwili jakby jakiś dzwon zagrobowy zaczął głucho i złowrogo bić stary zegar umieszczony w jednym kącie sali.