Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/549

Ta strona została przepisana.

Starościc zwiesił głowę na piersi, i milczał czas niejakiś...
— Odkrywając ci na wstępie tajemnicę mojej śmierci — przemówił naraz — dałem ci najlepszy dowód mego zaufania. Nie myśl te w jakimś zaślepieniu złości i nienawiści podnoszę w tej chwili przeciw tobie głos zaskarżenia wobec wizerunków naszych przodków i wobec żywej tu jeszcze pamięci naszego ojca wspólnego.
Hrabia spuścił oczy ku ziemi i schmurzył czoło.
— Ależ jednocześnie pozwolisz mi się raz uniewinnić przed sobą — przemówił z naciskiem.
Na ustach starościca gorzki zaigrał uśmiech.
— Uniewinnić — szepnął i umilkł.
Hrabia Zygmunt szybko zabrał głos.
— Nie chcę i nie myślę wszelkiej zrzucać z siebie winy, lecz pewno nie zasłużyłem sobie na tak zawzięty gniew z twej strony....
Znowu gorzki uśmiech zaigrał na ustach starościca, a Kośt’ Bulij, co stał od początku sceny między oboma braćmi, usunął się w przeciwny kąt sali i westchnął głośno i żałośnie.
— Zacznijmy się tedy tłumaczyć — ozwał się starościc.
— Słucham twego zaskarżenia Mikołaju.
Twarz starościca przybrała smętny i ponury wyra
— Przebaczysz mi Zygmuncie — rzekł cokolwiek chwiejnym głosem — że dla związku rzeczy nie będę oszczędzał i innej drogiej ci osoby.