Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/552

Ta strona została przepisana.

I urwał nagle i ręką gwałtownie potarł po czole.
— Ale nie... nie o tem mi teraz mówić — zaczął na nowo: — W owym to czasie ciemny, dziki, namiętny, poznałem po raz pierwszy uczucie, o którem poprzednio nie miałem ani wyobrażenia.
— Xeńka — szepnął hrabia i mimowolnie głowę pochylił na piersi.
— Xeńka — powtórzył starościc z silnym naciskiem.
— Tak, o niej mam mówić Zygmuncie, ja kochałem ją szczerze.
— Prostą dziewkę! — szepnął Zygmunt, niepodnosząc głowy.
Starościc dziwnym wybuch śmiechem.
— Prostą dziewkę mówisz — zawołał zapalając się.
— A nie pomnisz-że czem ja byłem wówczas w mojem zaniedbaniu i opuszczeniu, czemże to różniłem się od niej, w czem ją przewyższałem?...
— Byłem jej zupełnie równy pojęciem i umysłem, a instynktem jakoś nie wierzyłem nigdy w przywileje urodzenia!
Umilkł znowu i bystro wpatrzył się w twarz brata, który siedział ciągle nieruchomy z pochyloną na piersi głową
— Zygmuncie! — ozwał się nareszcie starościc dziwnie przenikającym głosem — czy wiedziałeś jaką mi sprawiałeś boleść, na jak srogą narażałeś mię walkę uczuć?...
Zygmunt wstrząsł się cały i podnosząc głowę zabierał głos z gorączkową skwapliwością.