Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/558

Ta strona została przepisana.

zajęciu, że przed chwilą głośny na dworze rozległ się świst, a Kost’ Bulij szybko wybiegł z pokoju.
Jadzia nie znająca całej tajemnicy ojca, wypatrzyła się zdziwionemi i prawie przestraszonemu oczyma w jego twarz rozrzewnioną.
Kilka słów wyświeciło jej cały stosunek.
— Ja to sam jestem owym mniemanym nieboszczykiem starościcem, o którym niejednokrotnie słyszałaś! — zawołał ojciec, a stryj uzupełnił resztę.
— Ale ten pożar! wasze ocalenie! — wykrzyknął nagle hrabia, przypominając sobie całe to dziwne zdarzenie.
Starościc spoważniał na samo wspomnienie tej chwili.
— Cudem tylko uszliśmy śmierci — przemówił i oczy wzniósł ku niebu. — Omylony bezzasadnem podejrzeniem zapóźno przybyłem na miejsce pożaru. Cały dom już prawie dogorywał, ale jakaś dziwna i cudowna opieka Boska czuwała nad córką moją. Pozbawiona przytomności leżała na ziemi całkiem nieuszkodzona. Rozpacz nadała mi jakiejś nadziemskiej, herkulicznej siły i energji. Wpadłszy wpośród płomieni wyrzuciłem jedną ręką przez okno upadającego bez ducha Katilinę, a drugą uniosłem szczęśliwie Jadwigę....
— Uniosłeś gdzie? którędy? — poderwał hrabia prędko i ciekawie.
Na ustach starościca lekki zaigrał uśmiech.
— Przypomnisz sobie zapewne — rzekł — że pod