Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/563

Ta strona została przepisana.

tem i uwielbieniem wpatrzył się w tej chwili w cudną postać dziewicy.
Twarz starościca zajaśniała, a dziwny uśmiech przemknął mu przez usta.
Pochwycił jedną ręką Jadwigę, drugą przyciągnął bliżej Juljusza.
— Tak, mam córkę, córkę jedyny, ubóstwianą, brat Zygmunt przyrzekł jej być ojcem, a ty Juljuszu, mój synie, czemże chcesz być dla niej...
— Bratem czy mężem? — dodał po chwili.
Jadzia krzyknęła i drżąca i zapłoniona skryła twarzyczkę na piersiach ojca.
Juljusz stał chwilkę niemy i nieruchomy, jakby nagle szczęście olśniło i pozbawiło go przytomności.
— Ojcze mój! — krzyknął nagle na pół szalony z radości i przyciskając gwałtownie jego rękę do ust, bezwiednie i mimowolnie pochylił się na kolana do stóp dziewczyny.
I prześliczna grupa utworzyła się nagle w tym ponurym blado oświetlonym pokoju.
Starościc swą natchnioną, nadziemskim blaskiem Opromienioną twarzą dziwnie wspaniale wyglądał śród tych nadobnych postaci, drżących pod gwałtownem wzruszeniem i natłokiem wspólnych uczuć i nadziei!
Na boku stał hrabia poważny i imponujący, wzruszenie malowało się na jego twarzy, łzy lśniły w oczach, a w tyle za nim ukląkł stary kozak, drżał