Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/59

Ta strona została skorygowana.

— A wisk mości dobrodzieju — mawiał — to nie filozofia którą lada błazen może liznąć za parę lat. Wiska możesz pięćdziesiąt lat grać, i będziesz fuszerował ni w pięć ni w dziewięć, jeżeli nadzwyczajnej nie masz bystrości tu... tu... — kończył, pukając zagiętym palcem po czole.
Przyznać też należy, że niemałej zadał sobie pracy i niezwyczajnej złożył dowody cierpliwości, nim dla własnej rozrywki i własnego ćwiczenia wyuczył ulubionego wiseczka swego obecnego przeciwnika, a najbliższego sąsiada, pana Onufrego Girgilewicza, ekonoma buczalskiego klucza, który co wieczór po skończonych zatrudnieniach gospodarskich na trzy lub sześć robrów zagaszczał do pana sędziego.
Poczciwy pan Onufry kiedyś za młodu nauczył się był labeta, później w dojrzałych latach liznął gdzieś marjasza, ale do niedawna ani z nazwy nie znał wista.
Dopiero kiedy dostał się w sąsiedztwo pana Gągolewskiego, musiał chcąc nie chcąc pokusić się o tak wysoki szczebel społeczeńskiej oświaty, i na łeb na szyję uczył się tej gry postępowej.
A słusznie utrzymywał pan sędzia, że to rzecz niełatwa, bo ileż to trudu i pracy kosztowało pana Girgilewicza, nim doprowadził do tego, jak utrzymać na raz trzynaście kart w ręku. Jeszczeż dopóki nie wydawał, to jakoś oboma pomagał sobie garściami, ale jak przyszło samemu zagrać z ręki, to pewnie z jedną potrzebną dziesięć niepotrzebnych kart wysypało się na stół, i to zawsze figurami na wierzch!
Pan sędzia okropnie się niecierpliwił, ale aby z cza-